wtorek, 14 sierpnia 2012

Przełomowy 2010....




Właściwie to rok 2010 był dla Nas przełomowy jeśli chodzi o intensywność wydarzeń. Zaczęło się od wesela (6.2010).. Do wtedy najpiękniejszy dzień w życiu.. Biała suknia, welon.. Wszystko tak jak powinno być, pięknie jak w bajce… Jedynie kilka mało istotnych szczegółów mogłabym zmienić gdybyśmy mieli to powtórzyć… Oj jak chciałabym to przeżyć jeszcze raz i nigdy nie zrozumiem osób, które twierdzą, że wcale ich to nie kręci ;)… Zabawa cudowna do białego rana… Poprawiny… Super sprawa takie „przedłużenie” tego pięknego dnia.
Po weselu podróż poślubna na Cypr… to dopiero było nie zapomniane wrażenie… Cudne widoki, pyszne jedzenie, wspaniali ludzie i błogie lenistwo (o którym teraz można tylko pomarzyć i powspominać), ciepła woda i żadnych zmartwień (typu: żeby tylko nie padało)… =]
Koniec roku przyniósł nam kolejną zmianę w postaci własnego „M”… Nareszcie na swoim nie martwiąc się o to czy jutro ktoś nie podniesie opłat lub nie karze się wyprowadzić do końca miesiąca… Jest tylko jeden minus… Perspektywa spłacania kredytu przez następne 30 lat nie napawa optymizmem, ale tak to już w dzisiejszych czasach jest, że w większości przypadków żeby coś mieć trzeba to kupić na spółkę z bankiem… :|

Jak się później okazało to dopiero początek zmian jakie zaszły w naszym do tej pory szarym i monotonnym życiu…

Luty 2011… któregoś ranka zaniepokojona dziwnymi  nastrojami robię test… Jedna kreska widoczna, druga prawie wcale, wmawiam więc sobie, że to na pewno nie ciąża.. Bo przecież to nie jest jeszcze pora na malucha, robię więc drugi test… Czarno na białym widać, że za ok. 9 miesięcy na świecie pojawi się dzieciątko. Pierwsze odczucia - strach…. Bo przecież nie uregulowany cukier więc na początek 1,5 tygodnia w szpitalu na regulacji… Później wszystko szło idealnie… Całe 9 miesięcy bez większych stresów i kłopotów.. .Wyniki książkowe, usg prawidłowe, dla pewności zmieniłam lekarza na „bardziej doświadczonego” – ordynatora porodówki, poród w klinice miał zapobiec ewentualnym problemom i co? Skończyło się jak się skończyło… Poród zaczął się w czwartek rano koło 5:00 (jakieś 3 tygodnie przed terminem) i trwał do piątku popołudnia ok. 17:00. I jak dla mnie to właśnie było powodem, że Piotruś urodził się niedotleniony i zainfekowany. Do końca życia nie zapomnę pierwszej myśli jak było już po wszystkim… „Boże czemu on nie krzyczy?! Czemu go nie słyszę?! Boże żeby wszystko było z nim dobrze…”. Widziałam go może przez pół minuty po czym bez słowa go zabrali… Nie mówili ani słowa, na Sali panowała cisza, nie miałam pojęcia co się stało, przecież wszystko było ok. Jak dowiedział się później mąż – Piotruś nie oddychał… Pediatra go zaintubował i od razu przewieźli do Zabrza gdzie pierwszą dobę walczył o życie leżąc w hipotermii na specjalistycznym kocyku obniżającym temp. ciała aby zatrzymać skutki niedotlenienia… Oprócz tego problemy z krwią, infekcja…  Ja dowiedziałam się o tym dopiero w poniedziałek przy wypisie ze szpitala.. Najgorsza przez te 3 dni była niewiedza co z moim synkiem i widok szczęśliwych mamusiek z maleństwami na rękach (bo oczywiście na takiej sali  mnie położyli)… 1,5 tygodnia na OIOM-ie dla noworodków w Zabrzu gdzie najlepszą wiadomością było „nie jest gorzej” było prawdziwym horrorem którego nie życzę żadnej mamie… Na maluszka można tylko patrzeć – broń boże dotykać żeby nie przenosić bakterii, dużo mówić do niego żeby wiedział że wszyscy na niego czekają… Na szczęście Piotruś, silny facet szybko wracał do siebie i po 1,5 tygodnia dostaliśmy informację że przenoszą go do szpitala w Świętochłowicach na doleczenie… Jak stwierdził ordynator w Zabrzu, śmiało możemy mówić wszystkim że cuda jednak się zdarzają co dla nas było jednoznaczne w jakim stanie trafił do  nich Piotruś… Dziś mogę powiedzieć jedno – cudowni lekarze, specjaliści i fachowcy!! Widząc ich zaangażowanie i wiedzę wiem że gdyby (odpukać) kiedyś coś się wydarzyło to nie będę bała się oddać dziecka w ich ręce. W Świętochłowicach kolejne 2 tygodnie… Tu przynajmniej wreszcie mogłam przytulić mojego maluszka… Uczucie nie do opisania… Za to odwiedzać mogłam go tylko dwa razy dziennie po godzinie :(. Na szczęście dziś po tych strasznych chwilach zostały tylko złe wspomnienia, które zostaną pewnie z nami do końca życia, wizyty kontrolne u specjalistów i blizna po sondzie na nosku Piotrusia…

Opisuję to co się stało bo co jakiś czas słyszę pytania w stylu „to co się działo z Piotrusiem?” i ku przestrodze przed wielkimi klinikami, które niby takie bezpieczne i pewne… Może i mają specjalistyczne sprzęty ale za to ich podejście indywidualne do pacjenta pozostawia wiele do życzenia… Nie polecam… Ja widziałam na oddziale swojego lekarza 2 razy, a w piątek kiedy już prawie nie miałam siły żeby usiąść po całym dniu i nocy skurczów jedyne co od niego usłyszałam to: „a czemu Pani jeszcze nie urodziła?!”… Heh wypadałoby tylko parsknąć śmiechem ale i na to nie miałam już specjalnie siły… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tak szybko rosnę!

 Baby Birthday Ticker Ticker
Bardzo dziękuję za każdy pozostawiony komentarz :))
Pozdrawiam
Ula :)